Pandemia i recesja to tematy nie znikające z pierwszych stron gazet i portali informacyjnych. To oczywiste, że strach o dzień dzisiejszy i jutrzejszy to towar sprzedający się, jak świeże bułeczki. Chaos w tej materii jest również „dobrem” mającym wzięcie ogromne. Poczucie zagubienia i niepewności odpędza umysły od prób zrozumienia mechaniki zjawisk i głównych procesów rządzących współczesną cywilizacją. Nie rozumiemy ich, ale spróbować warto…
Nie ulega wątpliwości, że w tworzeniu procesów innowacyjnych sektor prywatny na całym świecie – wbrew powszechnym opiniom – odgrywa drugorzędną rolę. Karmi się nas opowieściami, jak to wielcy geniusze z Wall Street w rodzaju Stev’ea Jobsa wynaleźli komputer, a potem ekipa Apple’a wypuściła wypasione, designerskie iphone’y i ipody. To mit założycielski Krzemowej Doliny. Smartfon nie byłby smart, czyli inteligentny, gdyby nie zawarta w nim technologia. To urządzenie jest inteligentne, ponieważ ma dostęp do Internetu, jest wyposażone w GPS pokazujący gdzie znajduje się użytkownik oraz w dotykowy ekran. Iphony mają nowy system sterowania głosowego. To aplikacje decydują o tym, który telefon jest smart gadżetem, a który nie. Współczesny telefon komórkowy to w zasadzie przenośny komputer. Kryje w sobie stosunkowo proste technologie, mało kto zdaje sobie jednak sprawę z tego w jaki sposób one powstały. Bynajmniej nie w garażu domorosłych geniuszy, którzy potem zrobili na tym miliardowe majątki.
Rodowody innowacji – szok i zaskoczenie
Odkrywanie prawdy o procesach windujących rozwój cywilizacyjny i technologiczny w skali globalnej może być tak prozaiczne, jak i szokujące, ponieważ obala wiele mitów i stereotypów skrzętnie podtrzymywanych i rozdmuchiwanych przez służby marketingowe i PR-owskie wielkich koncernów i korporacji.
Ale do rzeczy. Przyjrzyjmy się budowie zwykłego smartfona. Rozbierzmy go. Na początek weźmy pod lupę kamerę. Technologię jej produkcji stworzyła prywatna firma, zanim zajęli się nią producenci półprzewodników znalazła zastosowanie w astronomii. Sęk w tym, że jej producent korzystał z publicznych dotacji. Ten wątek jeszcze wiele razy będzie się przewijał w tej publikacji. Kamerka bowiem była najpierw wykorzystywana przez wojsko. Urządzenie jest naszpikowane technologią, która miała ułatwiać prowadzenie wojny, zwłaszcza zimnej wojny. Z kolei moduł bezprzewodowy telefonu obsługuje bluetooth, wi-fi i GPS. Ten ostatni powstał także w okresie zimnej wojny; umieszczony na orbicie w 1957 roku Sputnik był zwykłą metalową kulą z nadajnikiem radiowym nadającym sygnał co 10 sekund. Amerykańscy naukowcy z Instytutu Johna Hopkinsa zastanawiali się, jak zlokalizować tego pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Okazało się to bajecznie proste – gdy zbliża się do as karetka pogotowia sygnał ma wyższą częstotliwość, niż gdy się oddala. Ta sama zasada posłużyła do namierzenia sowieckiego satelity, ponieważ w przypadku fal radiowych występuje ten sam efekt Dopplera. Badacze obliczyli położenie Sputnika na podstawie prędkości, z jaką się zbliżał i oddalał. Dzięki temu odkryciu powstał system GPS początkowo niezwykle drogi i używany tylko przez wojsko amerykańskie. Mógł jednak liczyć na nieograniczone finansowanie. W połowie lat 70., gdy chipy staniały i pojawili się pierwsi hakerzy, założyciele Apple’a Jobs i Wozniak bawili się sprzętem, który nie był przeznaczony dla zwykłych śmiertelników.

To miłe, że technologia trafiła pod strzechy dzięki przedsiębiorcom. Ekran dotykowy jest relatywnie nowym rozwiązaniem opracowanym przez naukowców z uniwersytetów w Toronto i Delaware. A jak trafiło ono do Apple’a? Po prostu grupa badaczy z uniwersytetu w Delaware założyła, jakże modny obecnie w Polsce start-up, chcąc zarobić na swoim wynalazku. W 2005 roku firemkę kupił Apple. W roku 2007 na rynku pojawił się pierwszy iphone. Na zakupie akademickiego patentu i jego komercjalizacji skorzystały setki milionów użytkowników a światowy koncern zarobił miliardy dolarów. Pamiętamy, że najpierw było wojsko w całości finansowane ze środków publicznych, z podatków zwykłych obywateli?
Algorytmy Google są finansowane bezpośrednio z amerykańskiego, państwowego Funduszu na Rzecz Nauki. GPS nie powstał by bez finansowego zaangażowania marynarki wojennej USA. Przykłady można mnożyć – na udowodnienie tezy, że przełomowe dokonania sektora prywatnego nie byłyby możliwe bez szerokiego dostępu do technologii finansowanych ze środków publicznych. Lecz o tym nikt głośno nie mówi. W 800 – stronicowej wspaniałej biografii Steve’a Jobsa nie ma słowa o tym, że Apple korzystał z technologii finansowanych przez państwo. Zamiast tego czytamy o innowacyjnej firmie, która odniosła sukces łącząc rozwiązania w interesujący sposób i kładąc nacisk na designe prostoty oraz krój czcionek i wizjonerstwo biznesmena. To po prostu kpina. Trzeba zadać pytanie dlaczego w książkach o Stevie Jobsie i jemu podobnych pominięto wątek najistotniejszy? Wątek kluczowej roli sektora publicznego w ich niebotycznych sukcesach.
Wróćmy do rozbebeszania smartfona. Akumulator litowo-jonowy. Kiedyś kosztował krocie. Nad jego stworzeniem pracowało wiele uniwersytetów, podobnie jak grupy naukowców zajmujących się jego ulepszaniem – wszyscy najczęściej korzystają z państwowych dotacji. Gdyby Apple musiał opłacać prace nad powstaniem patentów akumulator litowo-jonowy nigdy by nie powstał. Wynika z tego jasno, że Apple nie jest więc liderem innowacyjności, lecz mistrzem komercjalizacji nowych technologii o ile dostrzega w nich potencjał. One zaś same rodzą się za publiczne pieniądze. Filozofią Apple’a nie jest skupianie się nad badaniami naukowymi, lecz komercjalizacja ich wyników, następnie rozbudzanie popytu przez agresywną reklamę i wreszcie zaspokajanie globalnego popytu.
W czasie kryzysu finansowego końca pierwszej dekady tego stulecia dokonano ogromnych cięć w sektorze publicznym gospodarki USA i najbogatszych krajów świata. W rezultacie ważne obszary inwestycji, które uważano za oczywiste nagle zamarły. Stawało się coraz bardziej oczywiste, jak ważną rolę pełni sektor publiczny, państwo dla rozwoju innowacyjności. Wychodzi na to, że te doświadczenia powinny zapędzić decydentów ponownie do szkoły, gdzie dowiedzieliby się jak ważne dla rozwoju innowacyjności jest państwo. To przesłanie można dedykować polskim decydentom, którzy uparcie wyznają ideologię, że państwo ma tylko obowiązek wspierać sektor prywatny w windowaniu gospodarki na coraz wyższe poziomy jej innowacyjności. Nic bardziej błędnego. Cała dotychczasowa praktyka w najbardziej rozwiniętych krajach świata dowodzi pierwszoplanowej roli państwa i środków publicznych w tej sferze. Politycy dokonujący cięć w publicznych sektorach wysokich technologii powinni wiedzieć skąd się one biorą. Na pewno te najcenniejsze nie powstają w prywatnych firmach za prywatny kapitał.
Jak koncerny pozyskują innowacyjne rozwiązania i kto finansuje prace badawcze i rozwój?
Airbus. Ten międzynarodowy koncern lotniczo-logistyczny interesuje się na przykład drukowaniem w technologii 3D metalowych części samolotów. Aby ją rozwijać przystąpił do projektu partnerstwa wielu podmiotów, w tym Europejskiej Agencji Kosmicznej, powołanego i finansowanego przez rządy państwa europejskich. To najwyższa pólka współczesnych technologii, mających na celu stworzenie komponentów o nieporównywalnej z niczym jakości, które będzie można wykorzystywać do konstrukcji satelitów, reaktorów termo-nuklearnych, czy samolotów. Istnieją setki stopów metali takich jak aluminium, tytan metale rzadkie i drogie jak platyna – wielu jeszcze nie wynaleziono – które można wykorzystać w druku 3D.
Ale najciekawsze jest coś innego. Dwie trzecie podmiotów zaangażowanych w projekt to firmy. Reszta to instytucje publiczne, uniwersytety i organizacje rządowe. Projekt prawdopodobnie nie przyjąłby takich rozmiarów i znaczenia globalnego, gdyby firmy nie przyjęły nie tylko rządowego punktu widzenia, ale przede wszystkim rządowych pieniędzy. Nazywając wprost – środków publicznych. Prawda jest taka, że przemysłowcy są z reguły bardzo konserwatywni. W dużych przedsiębiorstwach istnieje szereg ograniczeń, a małe firmy nie mają dostępu do surowców i kapitału. W praktyce więc taka organizacja jak Europejska Agencja Kosmiczna, która z założenia ma przynosić technologiczne korzyści, przekazuje współpracującym z nią firmom prywatnym za darmo rozwiązania technologiczne, by pozostały konkurencyjne. Spółki więc nie wydając złamanego euro otrzymują prawa do opatentowanych wynalazków, które powstały z pieniędzy zwykłych podatników. Oczywiście taki system znajdzie wielu obrońców, ponieważ w konsekwencji pcha rozwój ludzkości do przodu, realnie stawia przed nią wizję kosmicznych misji. Ale pojawiają się proste pytania. Skoro to prezent dla świata, to dlaczego otrzymują go koncerny o niejasnej sytuacji podatkowej? Gdzie Airbus płaci podatki? Może wykorzystuje luki w przepisach? Czy dzieli się z państwem wypracowanym zyskiem, który nie byłby możliwy bez darmowych technologii? Jeśli tak – to w porządku.
Sektor publiczny musi mieć korzyści z zastosowania nowych technologii w zakładach przemysłowych
Stosowanie tej zasady wygeneruje przy okazji nowe miejsca pracy. Wypłacanie zasiłków jest bowiem czystym marnotrawstwem środków budżetowych. To truizm, że praca daje wiele korzyści. Obowiązkiem państwa jest wspieranie zatrudnienia. Należy zrobić wszystko, by utrzymać je na jak najwyższym poziomie. Duża część projektów finansowanych ze środków publicznych odnosi sukces. Opracowane w ich ramach technologie powinny trafiać do fabryk, co wymusi zatrudnienie wysoko kwalifikowanego personelu. Najpierw trzeba go jednak wykształcić, ponieważ w nowoczesnych zakładach brakuje specjalistów na przykład od wspomnianego już druku 3D. Największą korzyścią dla państwa jest wzrost zatrudnienia w zawodach wymagających wysokich kwalifikacji.
Dzięki wzrostowi zatrudnienia więcej ludzi płaci podatki. Pojawia się jednak problem związany z odpowiedzią na pytanie gdzie nowe miejsca pracy mają być zlokalizowane. Była już mowa o tym, że wiele koncernów uchyla się od płacenia podatków i jednocześnie zarabia na wykorzystaniu technologii finansowanych ze środków publicznych. Wpływy z podatków od zysków koncernów gwałtownie maleją. Spółki takie jak Google nie istniały by bez korzystania z Internetu. Zdaniem sporej liczby teoretyków globalnego biznesu powinny być one obłożone dodatkowymi opłatami za możliwość korzystania z technologii finansowanych przez państwo, ponieważ dzięki nim się bogacą. To pogląd zbliżony do apologetów rozwiązań antysystemowych, co nie powinno oznaczać dla nich anatemy. Ale ferment w tych kwestiach świadczy o potrzebie zmian, których większość ludzi na świecie nie jest w stanie ogarnąć wyobraźnią. Przeczucie potrzeby ich dokonania zatacza jednak coraz szersze kręgi. To wyraz szerszego kontekstu problemu. Międzynarodowe koncerny i korporacje zatrudniają pracowników wykształconych za państwowe fundusze i użytkują publiczną infrastrukturę. Jednak największe profity firmy te czerpią bezpośrednio z wykorzystania technologii oraz innowacyjnych rozwiązań, które zostały sfinansowane ze środków publicznych.

Jednym z istotnych zagrożeń w powodzenie działań mających na celu osiągnięcie swoistej relacji zwrotu jest słabe zaangażowanie biznesu w sprawy publiczne. Wydaje się jednak nierozsądne wywieranie nacisków na sektor prywatny w tej dziedzinie, ponieważ państwa same doprowadziły do tej patologicznej sytuacji. W najbardziej rozwiniętych krajach świata już teraz biznes jest przeinwestowany środkami publicznymi i po prostu je przejada – nie dając nic w zamian. Oznaki tego zjawiska daje się zauważyć także nad Wisłą. Postulat inwestowania biznesu w badania i rozwój nadal jest wołaniem na puszczy. Tymczasem w Europie potrzebna jest aktywna postawa biznesu zwłaszcza w działaniach prorozwojowych i redystrybucja zysków. Polska, jako 22-24 gospodarka świata nie ucieknie od tych dylematów i problemów, w bliższej już niż dalszej przyszłości. Tylko w Stanach Zjednoczonych sektor prywatny zgromadził blisko 2 biliony dolarów, których nie inwestuje w rozwój. W Europie ta kwota wynosi bilion 700 miliardów dolarów, a na naszym kontynencie biznes także szerokimi garściami czerpie ze środków publicznych. Niestety, często zyski idą na kupowanie akcji własnych. Koncerny troszczą się jedynie o notowania na giełdzie, ceny akcji, opcje i pensje zarządów, zamiast inwestować w badania i rozwój. Z jednej więc strony mamy rządy, które zatraciły wizję, z drugiej zaś przeinwestowany sektor prywatny. W tej ostatniej dziedzinie mamy w Polsce jeszcze sporo do nadrobienia, ale warto znać granice i dążyć do stworzenia zdrowych, przejrzystych, korzystnych dla obu stron więzi i relacji.