Jak ograniczana jest wolność mediów w Polsce

Jak ograniczana jest wolność mediów w Polsce

W grudniu ub.r. Koncern Paliwowy ORLEN kupił od grupy Polska Press ponad 100 tytułów prasy regionalnej i lokalnej, cieszącej się do tej pory dużą swobodą w realizowaniu misji wolności słowa i przekonań, przekazywania niezależnych od rządzących informacji. Ta dziennikarska niezależność legła tym samym w gruzach. Zanim jednak do tego doszło zjawisko przejmowania sfery medialnej przez ośrodki władzy politycznej w Polsce było na tyle mocno sygnalizowane, że problemem tym już w połowie minionego roku zajęli się niezależni dziennikarze skupieni w wokół niezależnego międzynarodowego portalu Euractiv.

Wówczas skok na prasę w takim rozmachu wydawał się niepodobieństwem. Jednak studiując uważnie poniższą analizę można dojść do arcyciekawych konkluzji co do kierunku i metod rządzenia państwem, jakie stosuje z żelazną konsekwencją obecna ekipa. Oczywiście nie narzucamy żadnych własnych interpretacji. Zachęcamy do przestudiowania tego raportu

Upolitycznienie mediów publicznych w Polsce jest całkowite. I chociaż większość prywatnych redakcji nadal może korzystać z wolności słowa, narażają się wówczas na polityczne ataki i problemy finansowe. Dziennikarze są ofiarami tej sytuacji. 

Analiza została napisana w ramach projektu „A LOCKDOWN FOR INDEPENDENT MEDIA?” koordynowanego przez n-ost przy wsparciu Fundacji Friedricha Eberta w Budapeszcie

Jak pandemia wpłynęła na polskie media

Polska potwierdziła swój pierwszy przypadek COVID-19 4 marca. Od razu nastąpiła masowa publiczna kampania informacyjna. W ciągu zaledwie kilku dni, zanim liczba infekcji osiągnęła 20, Polacy zaczęli dobrowolnie się izolować w domach. Blokadę ogłoszono 13 marca, dzień po pierwszej śmierci w kraju z powodu COVID-19.

Liczba przypadków zaczęła gwałtownie rosnąć od połowy marca, równolegle też rosło zapotrzebowanie czytelników na informacje o koronawirusie. Widzieliśmy to na łamach EURACTIV.pl – w ciągu dwóch tygodni nasz wciąż aktualizowany artykuł o koronawirusie w Polsce, Europie i na świecie przeczytało ponad milion osób.

Dwa badania IPSOS Mori przeprowadzone w dniach 9-10 marca i 12-13 marca wykazały, że w ciągu zaledwie trzech dni odsetek osób przestraszonych epidemią wzrósł z 63 do 75 procent. Coraz więcej Polaków pozostawało w domach i sprawdzało sytuację w internecie.

W związku z lockdownem media drukowane, których sytuacja już i tak od lat się pogarszała, miały poważne problemy z utrzymaniem czytelnictwa. Media internetowe – przeciwnie – przeżywały prawdziwy boom. Kryzys COVID-19 zintensyfikował więc długofalowy i globalny proces odpływu czytelnictwa od druku ku internetowi.

Stacje telewizyjne też nie mogły narzekać. Sytuacja w większości kanałów telewizyjnych, głównie informacyjnych, uległa poprawie. Nielsen Ratings wskazuje, że średni czas spędzony przed telewizorem wzrósł w marcu tego roku o pół godziny w porównaniu z rokiem ubiegłym.

Mapa świata w kontekście wolności prasy 2020

Objaśnienie kolorów obrazujących sytuację dotyczącą wolności prasy zgodne z raportem organizacji ReportersWithoutBorders: 

nDobra  nSatysfakcjonująca  nNiepokojąca, ale stabilna  nTrudna  nBardzo poważna

Upolitycznienie polskich mediów i cenzura finansowa

To, co się jednak w czasie pandemii nie zmieniło, to już i tak wysoki poziom upolitycznienia polskich mediów, który w ciągu ostatnich czterech lat osiągnął szczyty. Według wielu , od końca 2015 roku, media publiczne – telewizja i radio – stały się jawnymi narzędziami propagandowymi rządu, chwaląc każdy ruch jego liderów i przedstawiając opozycję jako wrogów państwa (jak demonstrujemy niżej także szef KRRiT nie zaprzecza przychylności TVP wobec rządu).

Jednocześnie, polscy politycy i media państwowe regularnie napadają na krytyczne wobec siebie tytuły, zwłaszcza na Gazetę Wyborczą i sieć informacyjną TVN24 (o tym więcej poniżej). Biorąc pod uwagę to, a także uzależnienie mediów publicznych od władzy, Indeks Wolności Prasy 2020 Reporterów bez Granic umieścił Polskę na 62. miejscu wśród 180 krajów – jak dotąd najgorszy wynik naszego kraju. Najwyższy wynik – 18. miejsce – Polska uzyskała w 2015 roku. Pod koniec tego roku do władzy doszedł PiS.

Proces upolitycznienia rynku prasy, ma też swój wymiar budżetowy. Z jednej strony politycy i media publiczne szkalują krytyczne redakcje prywatne, z drugiej ograniczają dostęp mediów krytycznych do publicznych źródeł finansowania, a robiąc to ograniczają wolność dostępu obywateli do informacji. Przede wszystkim instytucje państwowe wycofały płatne ogłoszenia z krytycznych wobec władzy mediów, tym samym wprowadzając asymetrię wsparcia uzależnioną nie od nakładu, ale od prezentowanych poglądów. Ma to też wymiar czysto ludzki, bo Gazeta Wyborcza (i wyborcza.pl) była jedynym dziennikiem ogólnopolskim, w którym rząd nie publikował informacji na temat pandemii. Można to poczytać jako dyskryminację (potrzeb zdrowotnych) pół miliona czytelników gazety.

Indeks gazet zakazanych obowiązuje do dziś

Na początku 2016 r. ograniczono też obieg „nieprzyjaznych” tytułów w instytucjach publicznych. Ówczesny wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki zaktualizował ogólnopolski katalog tytułów prasowych do subskrypcji przez sądy tak, by lista 146 gazet nie zawierała Gazety Wyborczej, Polityki i Newsweeka. Pracownik sądu potwierdził nam, że te tytuły wciąż nie widnieją w katalogu gazet dostępnych do prenumeraty dla sądów. Dziś lista liczy ponad 200 tytułów.

W 2016 r. Ministerstwo Finansów wydało rozporządzenie uniemożliwiające zamawianie przez izby skarbowe Newsweeka Polska, Polityki, Pressa, Pulsu Biznesu i Wprost. Ministerstwo wycofało ten zakaz po roku – w czerwcu 2017.

Nie wszystko działo się jednak tak oficjalnie. Przykładowo, jeszcze przed pandemią podczas wizyt na stacjach Orlen autorka tego tekstu musiała się natrudzić, by wydobyć Wyborczą z ukrycia – czyli gazeta była sprzedawana, ale niejako „spod lady”. To nie tylko moje doświadczenie, jednak Orlen zaprzecza, jakoby była to jakaś zaplanowana akcja.

Wpływ COVID-19 na rynek prasy

Kryzys przyspieszył rozwój sektora online kosztem mediów drukowanych. Na początku pandemii wizyty w portalach informacyjnych osiągnęły szczyt, przy jednoczesnym masowym spadku sprzedaży prasy drukowanej, zwłaszcza tytułów niepolitycznych, takich jak magazyny lifestylowe.

W dniach 9-15 marca dziesięć wiodących polskich serwisów internetowych w kategorii informacja i publicystyka odnotowało 57,4-proc. wzrost liczby użytkowników i 137,5-proc. wzrost liczby odsłon w porównaniu z analogicznym okresem sprzed pandemii.

Jednocześnie sprzedaż zdecydowanej większości tytułów drukowanych spadła w marcu br. w porównaniu z analogicznym miesiącem ubiegłego roku. Przykładowo, sprzedaż dzienników ogólnopolskich spadła średnio o 15,5 proc., zaś o 12 proc. w przypadku tygodników opinii. Należy zauważyć, że sprzedaż spadła również w lutym, zanim w Polsce rozpoczął się lockdown.

Spadek nakładu wydawnictw drukowanych nie był jedynym utrudnieniem dla wydawnictw, które coraz częściej uzależnione są od dodatkowych usług poza sprzedażą wydań drukowanych (sieć kin Helios w przypadku Agory, konferencje, dodatki, reklamy online). Pandemia odcięła te dodatkowe możliwości. W marcu tygodnik Wprost postanowił zamknąć druk i ograniczyć się do portalu, tłumacząc, że pandemia nie tylko znacznie ograniczyła dystrybucję, ale także uniemożliwiła organizację imprez.

Jednocześnie mający miejsce ogromny wzrost konsumpcji mediów online niekoniecznie przełożył się na wzrost zdolności reklamowych. Rozmowy z firmami, które reklamują się w mediach, ale też z pracownikami głównych mediów informacyjnych w Polsce potwierdziły, że niektóre domy mediowe ograniczyły reklamy, ponieważ ich klienci wolą nie być kojarzeni z trudnościami stwarzanymi przez pandemię (choroba, śmierć, zwolnienia, itp.).

Firmy zamieszczające reklamy takich produktów jak napoje bezalkoholowe czy auta same ucierpiały finansowo z powodu kryzysu lub przygotowywały się na najgorsze, więc ograniczały swoje budżety reklamowe.

W wyniku spowodowanego pandemią SARS-CoV-2 spowolnienia gospodarczego, tracące przychody media dostosowywały swoją politykę zatrudnienia do sytuacji. W kwietniu niektóre z nich – głównie czasopisma lifestylowe – zostały całkowicie zamknięte (np. Logo, Podróże, Zdrowie). Inne ogłosiły zwolnienia. Jeden z dziennikarzy, z którym rozmawiałam porównał raporty na temat sytuacji polskiego rynku mediów do nekrologów.

Postępująca prekaryzacja rynku mediów

Część wydawnictw, aby skorzystać z pomocy państwa bez konieczności zwalniania, uciekła się do redukcji wynagrodzeń (np. Agora obniżyła wynagrodzenia wszystkich pracowników o 20 proc., a Polska Press o 15-20 proc.) i ograniczyła współpracę z autorami zewnętrznymi.

Niektórzy autorzy zewnętrzni, którzy jednak doczekali się publikacji wspominają, że z zaskoczeniem dowiadywali się o obniżkach wynagrodzeń dopiero na etapie otrzymanego przelewu. Niektórzy dziennikarze uważają, że wydawnictwa wykorzystywały kryzys tylko jako pretekst do (dalszego) pogorszenia warunków pracy.

Cięcia w pracy korespondentów i podróżach służbowych (np. celem zrobienia serii reportaży czy raportowania z wyborów np. w USA czy Francji) już dawno stały się smutną rzeczywistością, a praca bez odpowiedniej płacy stała się normą. Zamawianie tekstów i niepublikowanie ich – i nie płacenie – nie jest już wyjątkiem. Powtarzające się zwolnienia – grupowe i indywidualne – redukują zespoły redakcyjne, a nowe miejsca pracy powstają dla niedziennikarskich sektorów wydawnictw (IT, UX, marketing).

Krótko mówiąc, dziennikarstwo w Polsce staje się coraz bardziej domeną prekariuszy – zatrudnieniem nisko opłacanym i niepewnym. Jest to najbardziej widoczne w mediach internetowych i drukowanych. Jak to ujął Adam Leszczyński, dziennikarz OKO.press i profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie, „jednego obrażonego prekariusza można zawsze wymienić na innego prekariusza, który jeszcze nie wie, co go czeka, i cieszy się z publikacji w Najlepszej Gazecie na Wschód od Łaby”.

Pandemia zmieniła też sposób funkcjonowania newsroomów. Większość pracowników mediów drukowanych i internetowych, nie tylko dziennikarze, musiało pracować zdalnie z domu. Na początku szefowie nie zawsze byli chętni do pozbawiania się naocznej kontroli – potem jednak okazywało się, że efektywność pracowników nie zmalała w domu i że można im zaufać. Dlatego niektóre redakcje rozszerzyły możliwości pracy zdalnej także po pandemii. Wielu pracowników mediów przyzwyczaiło się do tego formatu pracy, jednak dla innych złagodzenie lockdownu oznaczało powrót do utraconego work-life balance.

Perspektywy dla dziennikarzy

Rynek mediów w Polsce – i na świecie – będzie się nadal zmieniał i odpływał do internetu. Wpłynie to na znikanie kolejnych tytułów drukowanych z rynku, dalsze łączenie redakcji i dzielenie się dziennikarzami, korzystanie z freelancerów, a także współpracę między redakcjami polegającą na wymianie treści, w ramach której media publikują materiały partnerskich redakcji – krajowych i zagranicznych. To już się dzieje, ale trend ten będzie się nasilać.

To przełoży się na dalsze cięcia płac i zwolnienia. Wydawcy będą stawiali na rozwój rynku online, a utrzymanie drukowanego tytułu prasowego stanie się wkrótce bardziej kwestią prestiżu czy misji zamożnego wydawcy niż przychodów.

Odpływ do internetu to też odpływ do często mniej wiarygodnych źródeł informacji, dlatego wsparcie dla rzetelnych redakcji drukowanych, umożliwianie dostarczania ich do instytucji, biur i mieszkań może być jednym z oręży walki z dezinformacją.

Jak media informowały o pandemii

Chociaż rząd przedstawiał dane dotyczące sytuacji epidemiologicznej w codziennych ogłoszeniach prasowych, przekazy na temat pandemii były – i są – bardzo zróżnicowane, zależnie od źródła. Media publiczne opisywały dane podkreślając wzorcowe działanie władz. Jednocześnie krytyczne media prywatne obok informacji ogólnych – tj. o liczbach zachorowań, zgonów, ozdrowień, testów, czy zajętych łóżek – wymieniały i wymieniają nieprawidłowości lub inne informacje, które niszczą pozbawiony skazy obrazek rysowany przez rząd i media publiczne.

Rzadko zdarzało się, żeby media publiczne informowały o niewłaściwych posunięciach władz, wtedy też jednak pojawiało się „ale”. Stało się tak, „ale” w wyniku bezczynności lub błędów poprzedniego rządu, „ale” z winy Unii Europejskiej lub Niemiec, „ale” w innych krajach jest jeszcze gorzej. Podsumowując, porażki były i są przedstawiane albo jako zwycięstwa, albo jako pretekst do ataku na „wrogów państwa”, czyli: opozycję, większość prywatnych mediów, niezależne ośrodki analityczne i organizacje pozarządowe, Niemcy lub UE. Szczególnie ta ostatnia była popularnym celem polskich mediów publicznych; w marcu w programie informacyjnym TVP „Wiadomości” stwierdzono, że „Bruksela [jest] bezradna wobec epidemii” oraz „Bezradnie składa broń i patrzy, jak koronawirus zbiera śmiertelne żniwo wśród państw członkowskich”. Choć ta linia ataku została wyrażona też przez urzędników państwowych, opiera się na kłamstwie: UE nie ma kompetencji do regulowania opieki zdrowotnej, a poza tym dała krajom istotne wsparcie w trakcie pandemii, teraz wypracowując gigantyczny plan odbudowy – słabym punktem układanki była trudność osiągnięcia porozumienia między 27 krajami członkowskimi, z których każdy przeżywa pandemię inaczej, a także ma inną sytuację społeczno-gospodarczą. A o tym jak trudno dojść do porozumienia wiemy sami też z czasów, gdy Unia próbowała wspomóc Grecję i Włochy w związku z napływem uchodźców.

Brak równowagi na rynku mediów w Polsce

Ustawa o radiofonii i telewizji niezmiennie w art. 21 głosi, że:

„Publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, na zasadach określonych w ustawie, całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością„.

Mimo to upolitycznienie mediów publicznych, ale też polityczny wpływ na rynek prasy w Polsce rośnie od czasu dojścia PiS do władzy i nowelizacji ustawy regulującej działalność i strukturę mediów publicznych.

Upolitycznione są instytucje kontrolne wobec mediów publicznych, czyli KRRiT – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i Rada Mediów Narodowych. Tymczasem systemowa stronniczość mediów publicznych została nawet dostrzeżona w badaniu zleconym przez samą Krajową Radę Radiofonii i Telewizji w 2017 r. Przedstawiona w dokumencie analiza programów informacyjnych TVP wykazała, że widzowie znajdą w nich… propagandę i stronniczość. Autorzy zwracają też uwagę, że „Oglądając [Teleexpress] w badanym tygodniu, można odnieść wrażenie, że Polska to kraj monopartyjny”. Jak podaje Gazeta Wyborcza, KRRiT ukrywała ten raport do 2019 r.

Rzeczywistości przedstawione przez programy informacyjne TVP i główne telewizje prywatne nie mają ze sobą wiele wspólnego. Telewizja publiczna pomija wiadomości niewygodne dla rządu, chwali jego „osiągnięcia” i wyprowadza skrupulatnie przygotowane ataki na opozycję. Witold Kołodziejski, prezes Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, powiedział mi, że media publiczne, owszem mają nastawienie prorządowe, jednak jego zdaniem w ten sposób uzupełniają polski pejzaż medialny, rozumiany jako trzej główni gracze: TVN, Polsat i TVP. Zdaniem prezesa, w ten sposób zapewniona jest równowaga na rynku audiowizualnym.

Wojna zastępcza Polski z USA

W trakcie pandemii już niewiele mogło się zmienić – media publiczne i tak były już w pełni upolitycznione, nie mogły być bardziej. Niemniej jednak, ataki na TVN (należącą do Discovery, Inc.) nasiliły się. Stały się one tak wyraźne, że 17 kwietnia telewizja wydała w końcu oświadczenie na początku „Faktów” wygłoszone przez Grzegorza Kajdanowicza: „Od kilku dni, choć ważnych tematów nie brakuje, TVP poświęca wiele czasu na ataki na naszą stację i dziennikarzy TVN. (…) nie byliśmy i nie jesteśmy po to, aby być lubiani przez polityków czy prezesów partii. W przeciwieństwie do telewizji państwowej jesteśmy niezależni, w tym także finansowo (…)”. Zareagowała także ówczesna ambasador USA GeorgetteMosbacher.

Jednak ostatnia prosta kampanii prezydenckiej to nie czas, by łagodzić język debaty politycznej, nawet jeśli na szali kładzie się stosunki z Waszyngtonem. I tak, była rzeczniczka PiS, a obecnie europosłanka Beata Mazurek zatweetowała: „Trzaskowski boi się debaty z Polakami. Woli ustawioną debatę w WSI24 i niemieckim Onecie. To przykład pogardy dla wyborców z mniejszych miejscowości. Mieszkańcy Końskich i Polacy już niedługo wystawią mu rachunek”. Tweet ten znowu wymienia „wrogów narodu”, ale też obraża TVN24 porównując do wywiadu wojskowego, czyli telewizję należącą do amerykańskiego koncernu. Doczekał się też więc ostrej reprymendy ze strony ambasador Mosbacher – „dobrze Pani wie, że szerzy Pani coś, co jest absolutnym kłamstwem, sugerując, że TVN to WSI. Powinna się Pani wstydzić. To jest poniżej godności osoby, która reprezentuje Polaków”. Teraz TVP racjonalizuje oskarżenia Mazurek powołując się na słowa Antoniego Macierewicza, który wskazywał na związki ITI i jego twórcy Mariusza Waltera z wojskowymi służbami PRL.

Podsumowanie: Sytuacja mediów publicznych i rynku medialnego w Polsce

Polski rząd nie musiał korzystać z ograniczeń pandemicznych, aby uzyskać przewagę na rynku prasy. Osiągnięto ją już pięć lat temu, a potem systematycznie wzmacniano. Upolitycznienie mediów publicznych jest dziś całkowite.

Jak czytamy w komunikacie prasowym Reporterów bez Granic z 24 czerwca, polskie media publiczne „szerzą rządową mowę nienawiści w przededniu wyborów prezydenckich”. Według Press-Service Monitoring Mediów 97 proc. wszystkich wzmianek o Andrzeju Dudzie w programie informacyjnym Wiadomości było pozytywnych (jeśli ktoś by miał wątpliwości polecamy ten materiał z 24 czerwca ub.r. stworzony i wyemitowany w całości w Wiadomościach TVP). 87 proc. wzmianek o jego przeciwniku Rafale Trzaskowskim było negatywnych. Język stacji pozycjonuje jej stanowisko polityczne – wypowiada się o prezydencie Warszawy jako o „wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej” lub „zastępcy Borysa Budki”, umniejszając jego niezależność i siłę.

Jedynym sposobem, aby nadawca krajowy mógł realizować swoją misję publiczną jest osiągnięcie niezależności politycznej. Polskie media publiczne będą potrzebowały szeroko zakrojonych zmian strukturalnych, aby zagwarantować swoją niezależność od wszelkich wpływów politycznych, niezależnie od tego, kto znajdzie się u władzy. Dlatego warto oczekiwać od polityków opozycyjnych konkretnych deklaracji i planów, co do tego, jakie planują działania, aby odpolitycznić nadawcę publicznego.

Dziś jedyną możliwością, aby PiS jeszcze bardziej rozszerzył swoją kontrolę nad ważną częścią rynku medialnego, jest przejmowanie kolejnych redakcji prywatnych lub zwiększenie nad nimi kontroli. W 2018 r. właściciel telewizji Polsat, miliarder Zygmunt Solorzzgodził się na ustępstwa wobec koncernu PiS w swojej sieci. Solorz miał zrezygnować z niezależności redakcyjnej w obawie, że jeśli jego media staną się zbyt krytyczne, będzie miał kłopoty finansowe. Czyli obyło się bez przejęcia, ale w zestawieniu wolnych mediów z władzą każdy kompromis jest zgniły.

Jednocześnie politycy PiS mieli robić podchody do przejęcia TVN. Pandemia COVID-19 ostatecznie zakłóciła te plany. Ale gdy już udało się wynegocjować korzystny dla Polski wieloletni budżet UE i Fundusz Odbudowy polskie władze mogą do tych zakusów wrócić. Sytuacja nie jest jednak taka prosta, bo ma też swój wymiar geopolityczny. Mianowicie, USA są strategicznym partnerem Polski i jedynym krajem (może poza Węgrami), z którym naprawdę dbamy o wzajemne relacje. Tymczasem ataki (pro)rządowej TVP na TVN zmusiły w końcu ambasador USA do reakcji – publicznej obrony kanału, jego amerykańskiego właściciela, ww. Discovery, Inc., a także wolności mediów prywatnych. Z jednej więc strony możliwe, że PiS nie będzie chciał drażnić swojego możnego partnera, z drugiej jednak – zwłaszcza póki prezydentem jest  (był – przyp. red.) Donald Trump – wszystko jest na sprzedaż. Tu więc będzie decydować sam amerykański koncern. Swoją drogą to smutne, że firma prywatna z innego kraju ma w rękach być albo nie być ostatniego bastionu wolności polskiej telewizji.

Wolność mediów znalazła się w centrum uwagi nie tylko dzięki reakcji TVN-u i amerykańskiej ambasador na pomówienia telewizji publicznej i europosłanki PiS. Jako kropkę nad i można wspomnieć o tym, jak pod przykrywką egzekwowania zasad dystansowania społecznego, oskarżono dziennikarzy Gazety Wyborczej i OKO.press o łamanie restrykcji, gdy pracowali relacjonując protest przed domem lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego w Warszawie. Groziły im grzywny w wysokości do 60 tys. zł. Dziennikarka obywatelska Katarzyna Pierzchała otrzymała od Sanepidu karę w wysokości 10 tys. zł za łamanie zasad dystansowania społecznego, gdy robiła relację spod Pałacu Prezydenckiego.

Mimo że dzieje się wiele złego na polskim rynku prasy, większość prywatnych mediów nadal może korzystać z wolności słowa. Jednak jeśli to robią, muszą zmagać się z politycznymi atakami i problemami finansowymi. Dziennikarze są ofiarami tej sytuacji. Bez idealistycznego zapału wynikającego z poczucia misji, fascynacji ludźmi i światem, i miłości do pisania, trudno przymykać oko na prekaryjne warunki zatrudnienia i pozbawione szacunku zachowania niektórych redaktorów i redakcji.

Tytuł oryginału: „POLAND: No Vaccine for Press Woes”.

Publikacja Lockdown for independent media uwzględniająca analizy rynków medialnych w Bułgarii, Chorwacji, Czechach, Macedonii Północnej, Rumunii, Serbii, Słowenii, na Węgrzech oraz w Polsce 

Karolina Zbytniewska

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie EURACTIV-logo-300x90.png

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *