Mawia się, iż prawdziwa wolność zagościła u nas 27 maja 1990 roku, kiedy to odbyły się pierwsze wolne wybory samorządowe. Mawia się, iż reforma samorządowa z 1999 roku, to prawdziwie jedyna udana reforma buzkowa, w pełni udana. Mawia się, iż samorządność, to wartość sama w sobie i nie będę z tą tezą polemizował, ja mawiam, iż samorządność wskrzeszono, by ukrzyżować ją ponownie 28 października 2002 roku, kiedy to przeprowadzono I turę wyborów na wójtów, burmistrzów i prezydentów…
Wpierw o tym, co bezdyskusyjne, samorządność odmieniła oblicze Polski; z dala od komunałów, oddając we władanie ludziom najbliższe im troski. Władza centralna podzieliła się więc częścią swego władania z „terenem”, i to bardzo słuszne i chwalebne. Reforma administracyjna premiera Buzka nigdy nie budziła we mnie pełnej akceptacji, ale zasadnicze tezy były ze wszech miar słuszne: władza w gminie miała pochodzić z woli mieszkańców, gmina jako podstawowa jednostka administracyjna, liczba województw, to już sprawa dyskusyjna, przychylałem się jednak do koncepcji pozostawienia większej ich ilości, by nie deprecjonować obszarów kiedyś „wojewódzkich”, by wojewódzkich miast nie marginalizować na rzecz wielkich metropolii. Tak można byłoby w morzu argumentów utonąć. Jest jak jest, zawsze jakoś jest, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było, to jakieś haszkowe echa…
Tak więc zaczęliśmy w swojej gminie samorządzić, wybierać radnych, ci z kolei wójta, burmistrza i prezydenta, wybieraliśmy radnych powiatowych, radnych wojewódzkich, ci z kolei marszałków i było całkiem nieźle. Aż do chwili, czyli owego 2002 roku, gdy politycy, politycy różnej zresztą maści, acz ze skrzywieniem neoliberalnym, co nie jest obelgą, zafascynowani liberalną koncepcją wzmacniania władzy wykonawczej wymyślili bezpośrednie wybory na wójta, burmistrza i prezydenta; a dlaczego nie na starostę i marszałka województwa? Bo nie. Nie wiem – dlaczego?
I ruszyła „ na dole” walka o władzę absolutną w gminie, wszystko jedno jakiej wielkości. Pozbawiono bowiem rady gminne prawa do mianowania przywódców. Do tej pory bowiem, to radni, owszem, czasem z wielkim trudem, poprzez niezbędne kompromisy wskazywali na lokalnego władcę. Ten zaś realizował grupową mądrość, nie zawsze bardzo mądrą, ale też w swym działaniu musiał się z radnymi liczyć, by raz na rok uzyskać absolutorium – bez niego przestawał rządzić. Jeśli przyjmiemy iż radny, to reprezentant pewnej części gminy, i dbać będzie głownie o dobro tej części skąd pochodzi, z którego mieszkańcy go wybrali, to można jasno się domyślić, iż musieli się wykłócać o swe racje, ale w sumie jednak budżet kompromisowy musiał powstać, bo bez budżetu rządzić nie można było. A burmistrz musiał go realizować, jeśli nie – to rada go odwoływała. Dodajmy przy okazji, iż mandat radnego nie był i nie jest „związany”, radny z jakiegokolwiek okręgu wybrany nie ma obowiązku realizować woli wyborców z tegoż okręgu, jest po prostu kimś, kto reprezentuje mieszkańców i musi mieć w sumieniu także inwestycje dotyczące problemów całej gminy. I jednocześnie rada miała zagwarantowane prawa do patrzenia na ręce wójta, kontrolowania go, napominania; i tak władza w terenie równoważnie siebie wzajemnie, tak rządziła.
A co potem? A potem już hulaj dusza. Wybrany, z mocnym mandatem większości aktywnych politycznie i klanowo mieszkańców gminy wójt, burmistrz, prezydent może robić, co mu się żywnie podoba. Kontrola rady nad jego poczynaniami jest iluzoryczna, władcy bez absolutorium mogą swobodnie rządzić, rady nie mają realnej kontroli nad poczynaniami władyki. Ten zaś w glorii i majestacie mandatu społecznego, zwykle także występując jako największy pracodawca w okolicy – daje upust swoim kompleksom. Umacnia swe władztwo, spokojnie wygrywa koleje wybory, bo ma kasę na PR-ar, bo ;powiększa się jego „rodzina”, coś na wzór mafijnej organizacji. Jest „padre”, jest bliższa i dalsza rodzina, są wspólne interesy, rodzinę się wspiera w trudnych sytuacjach, rozszerza się kontakty na okoliczne gminy, następuje wymiana kadr – ja ci dam coś – ty mi daj coś w zamian, by nie zamykać się na jednym terytorium, by zmylić wroga – marną zwykle opozycję – którą się postponuje albo kupuje… Mój człowiek kosi kasę w twojej spółce samorządowej, mój w twojej. Tak rozrasta się ośmiornica lokalna, ośmiorniczka, to żart, kiepski.
Nadzoru nad samorządami nie ma żadnego, w komisjach rewizyjnych rad gmin zwykle większość głosów ma szeryfowska większość, regionalne izby obrachunkowe patrzą na papiery, jeśli lewa równa się prawej – to OK. Nie ma sankcji lub możliwości napomnienia samorządów w przypadkach podejmowania przez nich działań wątpliwych z punktu widzenia gospodarności Uchwały rad gmin przygotowywane przez władzę wykonawczą, podkładane pod mało widzące radnych oczy przechodzą, bo kto by czytał tyle papierzysk. Owe wytwory rad, a w sumie: wójtów, burmistrzów i prezydentów są co prawda kontrolowane przez nadzór prawny wojewody, ale rzadko kiedy uchylane. Ryzyko działań władzy gminnej jest niekontrolowane, jak i ich ekstrawagancje. Długi? Są granice, których gminy nie powinny przekraczać, ale gdzie nasza kreatywność? Na przykład – odroczone płatności faktur, a także PPP, nie chce mi się nawet tego rozszyfrowywać. To jest układ chory, korupcyjny, niedemokratyczny. I co w tym złego? Może Rick Shenkman, ma rację, iż demokracja sama się pożera i wkrótce nastąpi jej koniec? Nadchodzi czas autokratów? W dobie wirusa, jakżeż wydajna wydaje się ta teza, mimo skomlenia, iż władza deprawuje, nieustanna władza deprawuje nieustannie… Dwu kadencyjność – pięcioletnia, którą PiS przeforsował nie zmieni tego układu, znacznie lepsza była koncepcja „wstecznej dwu kadencyjności”. Wątpliwa prawnie, być może, ale oczyszczająca…
Dobrze, samorządność, to szlachetnie brzmi, tymczasem mamy do czynienia z 2500 gminami, w dużej większości rządzonymi przez megalomanów lub frustratów – z wyjątkami – otoczonych usłużnym dworem i skarbnikiem gminy, który dbać musi o formalną „prawidłowość” władzy.
„Udzielne księstwa gminne” stały się już faktem, jak „udzielne” – to już wynika ze stopnia zdeprawowania lokalnego władcy, serwilizmu i chciwości jego dworu.
Dziś, tak zwane samorządy okopały się w swych ratuszach, wirus grozi, chory jest także samorząd, trudniej będzie zwalczyć tego wirusa niż covida…