Technologiczna transformacja wszystkiego

Technologiczna transformacja wszystkiego
Fot. GustavoWandalen z Pixabay

Smartfon spełnia dziesiątki funkcji, które jeszcze 15 lat temu wymagały oddzielnych urządzeń. Do redukcji personelu czy wręcz zwinięcia interesu zmusił on firmy produkujące odtwarzacze muzyki i jej fizyczne nośniki, aparaty fotograficzne, kamery wideo, automatyczne sekretarki, kalkulatory, zegarki, kalendarze, notesy, latarki, kompasy, poziomice, sfigmomanometry, sonary, uniwersalne piloty, stroiki do gitary, kieszonkowe lusterka, etui na wizytówki, antyradary, termometry, mapy itd. Przy użyciu telefonu da się również oglądać telewizję, słuchać radia, rysować, rozmawiać w obcym języku, płacić w sklepie czy restauracji (sorry, producenci portfeli).

Wpływ postępu technologicznego na rynek pracy ilustruje choćby los książek – takich starodawnych z papieru. Trzeba je było wydrukować, rozwieźć do magazynów, wstawić na półkę, sprzedać klientowi, który przyjdzie do księgarni. E-booki ściągamy z sieci na czytnik lub telefon w parę sekund płacąc zdalnie. Wydawca oszczędza przeważającą część kosztów. Książki tanieją, więc rośnie grono czytelników. Jednak zatrudnienie tracą drwale, papiernicy, zecerzy, drukarze, kierowcy, magazynierzy, księgarze i wielu innych fachowców.

Na początku 2012 roku bankructwo ogłosiła istniejąca 124 lata firma Kodak. Zrezygnowała z produkcji błon fotograficznych oraz aparatów cyfrowych, większość patentów sprzedała Apple, Gooogle’owi, Facebookowi, Amazonowi, Microsoftowi tudzież Adobe, i dziś jest cieniem dawnego megakoncernu. Przy czym za następne 15 lat smartfon będzie robił wrażenie gadżetu równie zaawansowanego jak drewniane liczydło.

Miliony równoległych wszechświatów

Kilka lat temu – to już cała wieczność z dzisiejszej perspektywy – ruszył IBM Q czyli serwis pozwalający każdemu użytkownikowi internetu dokonywać obliczeń w chmurze za pośrednictwem komputerów kwantowych. To ważne, bo jeszcze niedawno eksperci twierdzili, że maszyny tego typu znajdą zastosowanie komercyjne za 5 do 40 lat.

Komputery kwantowe wykorzystują własności cząsteczek elementarnych, których nie ma materia na poziomie makro. O ile tranzystor podlega prawom fizyki klasycznej czyli przepuszcza i blokuje prąd dając wartość 0 lub 1, o tyle w mechanice subatomowej bramka logiczna może przyjmować równocześnie oba stany. Na przykład dzięki spinom elektronu. Spin to moment własny pędu cząstki, zaś elektron posiada spin górny (1), dolny (0) oraz taki, który jest górnym i dolnym. Jednostka informacji zwana w komputerze kwantowym kubitem nie ma zatem sztywno ustalonej wartości 0 albo 1 tak jak bit w urządzeniu standardowym.

Podczas obliczeń kubit przybiera stan pośredni, który można ustalić posługując się rachunkiem prawdopodobieństwa, podobnie jak położenie elektronu w atomie. Kubit stanowi zatem kwantową superpozycję zera i jedynki, a pojedynczy wynik obliczeń podawany jest z przybliżeniem.

Należy wykonać całą serię rachunków i dopiero ich średnia wartość wskaże prawidłowe rozwiązanie – tym bardziej precyzyjne, im więcej rachunków dokonamy. A skoro kubit niesie w sobie znacznie więcej informacji niż zerojedynkowy bit, da się wykonać wiele obliczeń w tym samym czasie.

Zestawiając dwa kubity otrzymujemy wartości: 00, 01, 10, 11, a zatem układ 250-kubitowy zawierałby więcej jednostek informacji niż jest cząstek we wszechświecie. Mówiąc obrazowo: aby znaleźć słowa „Litwo, Ojczyzno moja!” w zbiorach Biblioteki Narodowej, klasyczny komputer musi przekartkować wszystkie 8 596 418 woluminów, zaś kwantowy obejrzy każdą stronę tym samym przedziale czasowym jakby dzielił rzeczywistość na miliony równoległych wszechświatów, po czym wracał do naszego z gotową odpowiedzią.

Drugą z technologii, która zmieni stosunki gospodarcze i społeczne w stopniu o jakim nie śniło się twórcom fantastyki naukowej, jest sztuczna inteligencja. Podczas jednej z konferencji ONZ na temat AI dyrektor generalny IPsoftChetanDube wyliczył, że będzie ona miała na nasze życie wpływ dziesięciokrotnie większy niż jakakolwiek inna technologia, a przewartościuje informatyczną rzeczywistość w czasie pięciokrotnie krótszym.

Rewolucja rozproszona

Rozproszona baza danych to technologia wykorzystana przy tworzeniu cyfrowej waluty zwanej bitmonetami (bitcoin, BTC). O ile wartość zwykłego pieniądza ustalają banki centralne oraz instytucje finansowe, które nim spekulują, bitmonety podlegają wyłącznie prawom rynku. Ich kurs jest wykładnikiem popytu, zaś inflacji zapobiega fakt, że może powstać tylko 21 milionów BTC. Kontrolę nad wirtualnym pieniądzem sprawują jego posiadacze korzystający z sieci P2P zapisującej każdą transakcję, co nie pozwala manipulować kursem żadnemu pojedynczemu podmiotowi czy to spekulantowi czy państwu. A do regulowania zobowiązań niepotrzebne jest pośrednictwo banków i serwisów płatnościowych.

Bitmonety były naturalną wczesną aplikacją rozproszeniową, bo technologia owa pozwala upewnić się, że w sieci istnieje tylko jeden autentyczny zapis określonego zbioru danych. Wkrótce rozproszone bazy staną się systemem weryfikacji zaufania dziś obsługiwanym przez księgowych, bankierów, adwokatów i urzędników. Bez ich udziału w ciągu ułamka sekundy da się sprawdzić czy dług, należność, tytuł własności, osoba, suma pieniędzy naprawdę istnieje i czy owo istnienie uznają wszyscy pozostali mieszkańcy planety.

Każdy artefakt funkcjonujący wirtualnie da się programować, zatem pieniądz też stanie się programowalny i będzie można skonstruować go tak, by zapamiętywał każdą osobę, przez ręce której przeszedł. Software’owe kontrakty same będą wiedzieć czy zostały wypełnione i zleceniobiorcy należy się automatyczna wypłata honorarium. Piosenka będzie żądać uiszczenie tantiem przed odtworzeniem, bez pośrednictwa iTunes bądź Spotify, a pieniądze przekaże bezpośrednio na konto twórcy.

Zagrożone są nawet technologiczne giganty jak Facebook. Wartość spółki zależy od liczby zebranych przez nią informacji o użytkownikach. Tymczasem rozproszona baza danych umożliwia nie tylko dokonywanie transakcji lecz również prowadzenie życia społecznościowego bez ujawniania żadnych danych – weryfikując je ale nie udostępniając innym. Jeśli Facebook chciałby wykorzystywać wiedzę o naszych preferencjach musiałby ją kupić. To mniej więcej tak jakby rybak płacił morzu za to, że pływają w nim ryby.

Fot. Lenny Kuhne z Unsplash

Butelki z benzyną i kamienie

Przez minione dwie dekady pracę tracili głównie robotnicy przemysłowi. Komputery kwantowe, sztuczna inteligencja i rozproszone bazy danych pozbawią zatrudnienia profesjonalistów w białych kołnierzykach. Nietrudno wyobrazić sobie jaka rzeź nastąpi, gdy do powszechnego użytku wejdą samoprowadzące się samochody – kierowca ciężarówki to najbardziej rozpowszechniony zawód w Ameryce.

Przemysł energetyczny też będzie zmuszony do radykalnych przekształceń. Auta benzynowe podzielą los konnych powozów. Koszt pozyskiwania energii słonecznej stale maleje. Jeśli zsumujemy te dwa trendy, utylizacja węglowodorów stanie się wkrótce równie sensowna jak palenie czarownic na stosie.

Trump, Le Pen, Farage i spółka to polityczne dinozaury obiecujące rozwiązanie wczorajszych problemów za pomocą przedwczorajszych metod. Prezydent USA chce „przywrócić Ameryce wielkość” poprzez powrót do przeszłości. Zamiast pomóc grupom krzywdzonym przez postęp, inwestując w edukację, szkolenia zawodowe, technologiczne start-upy i „czystą” energię, zamierza ratować huty oraz kopalnie węgla.

Tymczasem nikt nie zahamuje postępu technologii. Nikomu też nie uda się przekonać biznesmenów, by zaniechali obniżania kosztów własnych. Dlatego wśród liderów branży informatycznej popularność zyskuje idea bezwarunkowego dochodu podstawowego (BDP) – modelu finansów publicznych gwarantującego, że każdy obywatel, niezależnie od sytuacji materialnej, dostaje od państwa jednakową, określoną ustawowo kwotę, za którą nie jest wymagane żadne świadczenie wzajemne.

Zwolennikiem takiego rozwiązania jest m.in. szef funduszu inwestycyjnego Y Combinator wspierającego młode firmy technologiczne Sam Altman. Wychodzi on z założenia, że skoro większość tradycyjnych zawodów ostatecznie straci sens, trzeba finansowo spacyfikować bezrobotnych, by się nie buntowali. Matt Krisiloff zarządzający projektem BDP w ramach Y Combinator ujął to subtelniej: „Uważamy, że nawet około 95 procent populacji nie będzie w stanie konkurować na nowym rynku pracy, zatem musimy przygotować finansowe zaplecze transformacji.”

Nawet jeśli pomysłodawcy BDP mają dobre intencje, ich projekty są zwyczajnie obraźliwe dla zwykłego zjadacza chleba. Dolina Krzemowa mówi mu: twoja praca nie będzie nikomu potrzebna, twoje zdolności i umiejętności są bezwartościowe, więc nawet nie próbuj pracować. A to już nie jest recepta na wyborcze zwycięstwa demagogów i ksenofobów, tylko na prawdziwą rewolucję: widły, butelki z benzyną i kamienie.

1 komentarz “Technologiczna transformacja wszystkiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *