Spotkałem się w czytaniu współczesnych mędrców z tezą o porzuceniu: „binarnego spojrzenia na rzeczywistość”. Nieważna jest formalna efektowność tego stwierdzenia, rozumiem, iż chodzi o to, by nie zerojedynkowo traktować siebie i otoczenie – święta prawda i to nie rozumiana po tisznerowsku – choć Jego definicja prawdy jest nie do podważania.
Binarność to porządek IT, antybinarność, to relatywizm stosowany i słusznie, i zawsze… – Najprościej rzecz ujmując, binarny system wartości to zamknięcie się w co najwyżej dwóch systemach, sposobie myślenia i ocen. Coś jest dobre i coś jest złe – wybieraj. mamy wiec tylko dwa światy, a jeśli tak, to się antagonizują, jestem z nami lub przeciw nam.
Tymczasem światłocienie, czytanie między słowami, inne systemy etyczne, różne spojrzenia nawet na to samo zjawisko są naszym przyrodzonym, niezbywalnym prawem. To, co napisałem nie jest ocenne, szanuję ludzi konsekwentnych w wyborach, choć samą konsekwencję raczej traktuję jako konserwatyzm, skostnienie, ale też bez próby dyskredytacji takich postaw.
Oczywiście, iż dziś już nic nie jest oczywiste, zamknięte. Przeciwnie, czas na nowe myślenie – z jednej strony tolerancyjne, z drugiej – proponujące alternatywę, właśnie wieloznaczność, wielooznaczoność, bo nie wyobrażam sobie jednego, powszechnie obowiązującego podejścia do siebie i rzeczywistości, jak i kodeksów, które składałyby się z tysięcy tomów “słusznych” zachowań. Kryzys winien uaktywniać twórcze myślenie i szukanie innych dróg, przewartościowań pojęć… I tak się dzieje. Tylko czy przy naszym udziale?
No właśnie. Język nie jest złożony z zer i jedynek. Usłyszałem dziś – mam jakieś nieszczęście do nieszczęsnych habilitowanych – takie oto zdanie: „Pik pandemii przewidujemy na pażdziernik”. Ktoś, kto ze mną to słuchał parsknął śmiechem i zapytał – co jej pika? To pewnie był żart, żaden ze mnie lingwista, ale i ja wyczułem w tym sformułowaniu dziwność; związek frazeologiczny pojąłem, w pamięci mając raczej Pik Komunizma, Lenina, Pobiedy, inne piki z rosyjska, i angielska choć go nie znam – Broad Peack, nie wiem nawet czy właściwie napisałem, ale stąd rychłość mego pojęcia – to szczyt pandemii! Zapytałem wtedy już tylko siebie, by nie robić z siebie idioty wobec osoby towarzyszącej – po co ona takie bzdury gada? Czy nie zna języka polskiego, po co jej „piki” – są polskie określenia. A może szczytowanie nie bardzo jej się dobrze kojarzy? Współczesny nasz język to śmietnisko, dowolna przestrzeń dla kabotynów, dla ignorantów, dla efekciarzy chcących zaistnieć. A propos przestrzeni – jakąż karierę zrobiło określenie „przestrzeń publiczna”! Gdy to czytam i słucham, wpierw wkurzam się, potem zastanawiam – co to ma znaczyć? To coś co jest między nami – ludźmi, obok nas, coś co nas dotyka fizycznie albo tylko otacza. Nie wiem, to jakiś werbalny wytrych, coś co ma nas wprawić w zakłopotanie najpierw, potem już nie myślimy, bo to pewnie mądre…
Żaden ze mnie także purysta językowy, poruszam się w nim raczej intuicyjnie nie stroniąc od neologizmów, bo czasem brak mi słów i lubię, może dziecinnieję, ale mieszania porządków nie toleruję. Gdzie nasi wielcy językoznawcy?! Gdzie kongresy języka polskiego? Wszystko musimy akceptować nawet w tak nieznaczącej dziedzinie jak język? To już było w historii, język to żywa materia, chłonie wiele z innych, to normalne; jest jednakże jakaś granica? Kto ją wyznacza? Celebryci?!
Żaden intelekt, to tylko poczucie wszechogarniającej neurozy, czyli piszący te słowa uznaje się za pokonanego; skoro nieprzystosowany – winien odejść, za widnokres… Właśnie sprawiłem sobie jeszcze ciemniejsze okulary, mniej widać, mniej dosadnie, mniej refleksyjnie. Nie muszę już mrużyć powiek. Widzę przeważnie…zera.