Jeszcze raz odwołam się do stwierdzenia, mniej więcej brzmiącego tak, iż to „społeczeństwo jest głupie”, że błądzi, bo z natury jest gorsze, niż jego eminentni wybrańcy, a na pewno od tego, kto tezę taką wygłosił. Głupsze niż kto – co? Niż politycy i spece od PR-u? Nie, to politycy są głupio cyniczni odwołując się do ciemnych stron naszej duszy wydobywając z nich cechy mało chwalebne np. chciwość, nie będę dywagował o różnicach między chęcią posiadania” a chciwością, czy zawiść…
Jesteśmy niedoskonali, a oni – choć nie mniej i nie są to żadne „Temistoklesy” – a niech skończą przynajmniej, jak on – znakomicie odczytują nasze słabości i grają nimi, nie dla dobra ogółu, dla swego dobra, wzbudzając emocje, co już jest banałem nie wymagającym komentarza. No i co z tego, że to manipulacja po prostu? Nic. A że z niej, polityki, żyjemy, w pewnym sensie, to trzeba w szambie tym się nurzać, ale tuż po wyjściu z niego – szamba – potrzebne są dokładne ablucje i szukanie niszy dla siebie; szczęśliwi ci, co ją znajdują…
I tylko jeszcze jedno –czy politycy są z natury diabłami wcielonymi? Nie, to polityka, jej czarowny zapach, elity, przywódcy, knowania, fałszywe lojalności, intrygi, nieszczerość i oczekiwana fasadowość odciskają na nich piętno, łamią charaktery, zmieniają w politykzombi; nie obrażam się więc na społeczeństwo, ani na polityków nawet. Konsekwentnie pozostaję sceptykiem, może nawet anarchistą i niech mi nikt nie mówi np. iż demokracja nie jest zła, bo nie ma lepszego systemu, demokracja jest najbardziej zawoalowaną, wyrafinowaną formą tyranii – ktoś powiedział, i miał rację. Nie wiem, czy jeszcze wolno cokolwiek negować, za wyjątkiem poczynań politycznych poprzedników, ale adorować demokracji we współczesnym wydaniu nie zamierzam. Nie zamierzam też iść na barykady, do czego zachęcają np. polscy ludzie kultury i sztuki, dziwię im się, będę raczej pielęgnował w sobie haszkowy umiar i dystans i ową naiwność. Jak Niemen, co „nienawiść zniszczyć chciał w sobie” dedykując to sobie i słuchającym. Naiwność Niemena – poety, nieważne komu i kiedy ją dedykował – winna być inspirującym dla ludzi kultury drogowskazem. Wołałbym słuchać autorytety poprzez ich dzieła, a nie na przykład 30- kilkuletniego „wodza” Twardocha, który owszem dobrze pisze, ale jakoś nad jego wyobraźnią, która pozwala mu na dobre pisanie, góruje wszechpolska skłonność do wołania o gorzką prawdę i wieszczenie. Może dość wieszczów? Ostatnim, którego chciałbym wysłuchać zza grobu, może jedynym, jest Kazimierz Kutz. To temat na osobne jednak opowiadanie.
„Gdy wychodzimy z domu, jesteśmy dla siebie bezwzględni. Wartości chrześcijańskie tracą na znaczeniu” – rzekł Tomasza Organek, niebanalny śpiewak mający także coś do powiedzenia oprócz organicznego śpiewu. Dodałbym – nie musimy wychodzić z domu, po co mu było to – wyjście? W domu jesteśmy lepsi? Bardziej chrześcijańscy? Poza domem spotykamy takich jak my, i reagujemy na nich wrogo. Dlaczego? Bo siebie też nie lubimy. Tworzy nas w nieogarnionym stopniu otoczenie, nieważne czy rodzina, środowisko, podwórko, korporacja, kościół. Przyjmujemy stadny punkt widzenia, wartościowania w sprzeczności z indywidualnymi, genetycznymi także różnicami. I już mamy konflikt. Na tym płyną politycy oczywiście nieświadomi sedna, ale jakżeż świadomi tego jak nas poróżnić, jak przyćmić, jak zagrać na uczuciach, odruchach.
I gada Organek dalej, iż to jest powszechne przeczucie ludzi mieszkających w Polsce. Za dużo tu nienawiści, za dużo zawiści i hejtu. Szczucia ludzi na siebie. To bierze się z jakiejś naszej narodowej zapiekłości, dzięki której czasami wygrywamy, ale świat polityki skrzętnie to wykorzystuje do niecnych celów. „Politycy są na tyle sprytni, że napuszczają nas na siebie, a my na tyle głupi, że dajemy się na to nabierać. Politycy są jedynymi wygranymi tej sytuacji, bazując na naszej łatwowierności i pobożnych życzeniach, że będzie lepiej. A to przekłada się na nasze relacje. Kościoły są pełne ludzi, a to, co się dzieje przed, jak i po mszy nie ma żadnego związku z etosem chrześcijanina. Nie ma w tym człowieka, który szanuje wartości humanistyczne.”
Mówi to samo, co ja, choć ani ja, ani on to nie publiczne autorytety. I choć nigdy z Organkiem nie zaśpiewam w duecie, to chętnie szklankę porto z nim wychylę. Jeśli się nie pożremy o jakiś szczegół, funta kłaków warty, to i drugą wychyliłbym…
Politycy dziś stanowią rodzaj ponadpaństwowej korporacji praktycznie bez kontroli publicznej. To „rodzina” ze wspólnym celem, z nadrzędnym celem rodziny; tyle że system wydajności w wydaniu klasycznej korporacji gospodarczej został zastąpiony systemem akceptacji społecznej liczonej nie w pieniądzach, ale w słupkach popularności, co i tak się potem przekłada na kasę, bo kto ma władzę ten ma kasę. Efektywność więc ponad wszystko, po drodze są programy społeczne, ulgi dla przedsiębiorców, pomoc społeczna –to tylko metody, by władzę i kasę zatrzymać na długo. Politykom dajemy podmiotowość co 4, 5 lat, legitymizując ich przynależność do korporacji i do tego, co zwiemy partią. Posiadając tę legitymację, już są ponad nami, bo przecież to my daliśmy im plenipotencje.
Oczywiście mówię tylko o zachowaniach politycznych, preferencjach, naszych wyborach… Na to politycy mają wpływ ponad naszym racjonalnym myśleniem. Nie śmiałbym twierdzić, iż układają nam życie. Ale jednak układają nam, bo przecież żyjemy wedle reguł przez nich układanych, oni zaglądają nam do lodówek, wyznaczają drogi komunikowania, do łóżek spoglądają w oczekiwaniu ich ładu, który nie daje im spokoju, a tylko paliwo do jazdy po …mandat. I ład ten kupują, i paliwo. I jadą w przyszłość, nie do końca wiedząc – jaką? – jadą, bo taka reguła.
Robią przy okazji dobrze ludziom, nie tylko zatrudnianym przez siebie w ramach wykonywania mandatu. Dla innych także, przy okazji, ale rzadko…
Czy wiecie, iż dziś w domach dziecka przebywa, przebywa, co za eufemizm, 20 tysięcy dzieci? Czym jest dom dziecka? Przechowalnią, bezuczuciową pralnią mózgów i emocji tych biednych sierot. Po co nam to? Jesteśmy z tego dumni? Państwo dało tym nieszczęsnym istotom wikt i opierunek. I na tym się kończy rola państwa, czyli polityków. Jakoś reformy w tej dziedzinie nie widać. W cywilizowanych krajach nie ma domów dziecka, wspomaga się zaś rodziny, które przyjmują do siebie owe dzieci. Ale też kontrolują, czy proces wychowawczy przebiega prawidłowo. Nie dziwmy się więc Norwegom, że są rygorystyczni, może do przesady, ale to nie jest takie głupie…
Jak się okazuje, błądził Fukuyama, pisząc, że to koniec historii, nie ma też polityki bez polityki; hałaśne, efektowne hasła i doktryny gdzieś odpłynęły między liberalno – nacjo interesami, nie wiemy nawet, czy przetrwa Unia Europejska, a jeśli tak, to w jakiej postaci, zawsze znajdą się tacy politycy, którzy nie zmieszczą się na salonach związku państw, bo musieliby ustąpić komuś miejsca, a każdy związek hierarchię i porządek jakowyś przewiduje. Nie ma idei? Przeciwnie! Jest tylko idea. Nieważne jaka, zawsze będzie taka, która uwiedzie nas, sprzedana przez polityków, jako darmowy marcepan. Tak, trudno wierzyć w nic, ale można…
„Jeżeli nie wierzymy w nic, nie jesteśmy w stanie budować społeczeństwa otwartego. Nie jesteśmy w stanie budować demokracji, a wolne media nie mają sensu. W efekcie wszystkie te instytucje, które istnieją na Zachodzie, a które w Rosji nie istnieją lub są faktycznie podporządkowane władzy, w warunkach braku prawdy stają się niepotrzebne. I to o to w tym wszystkim chodzi. Żebyśmy przestali wierzyć w fundamenty własnego społeczeństwa. Własnej kultury. Żebyśmy przestali wierzyć we własne poglądy” – powiada Timothy Snyder*. Czyli zgoda, idea, ale jaka? Z tego „gorejące krzaka”?
Internet wywołał zmiany społeczne zupełnie inne od tych, których można było się spodziewać. Uogólniając – sieć służy nie tylko oświeceniu i popularyzacji wiedzy, ale także rozpowszechnianiu dezinformacji. Działa także jako katalizator i przekaźnik emocji. Bada psychologiczne słabości społeczeństwa i dostarcza te informacje tym, którzy mogą za nie zapłacić, i potem dla siebie wykorzystać.
Jest tylko teraźniejszość. Bez myślenia o przyszłości i odniesienia do przeszłości. Wieczna teraźniejszość, w której żyjemy, zdefiniowana przez technologie, które umożliwiają Trumpowi codziennie docierać bezpośrednio do milionów ludzi, otumaniać ich, pozwalać patrzeć na siebie, jak na obraz Rafaela, choć prawdziwiej raczej na dzieło Salvadora Dali…
Sytuacja nie jest jednak beznadziejna – można twórczo myśleć, jak zmienić przyczyny obecnego stanu. Jak z drogi do niewolności zejść. Raczej poprzez zmianę struktur, także Unii Europejskiej. To Unia, z jej modelem integracji, chyba jednak zbliżających się państw i narodów jest w stanie przeciwstawić się nowoczesnym imperiom – Chinom, Rosji, USA, ale też imperiom ponowoczesnym – na przykład imperiom internetowym, informacyjno-komunikacyjnym, medialnym. I Polska ma takie szczęście, że jest tej Unii członkiem.
Demokracja nie musi umrzeć dziś, w jej kod genetyczny nie jest wpisany w imperatyw, że umrzeć rzeczywiście musi w czasie, w który sięgamy. Bo nie jest zależna od pojedynczego pokolenia, czy jednej osoby.
Nie będę pewien tego co gadam, jeśli nie będę miał „bańki” na koncie, gdy będę ją miał, to nie będę znów miał spokoju w obawie, czy ktoś mi jej nie weźmie, nie uszczupli. Lepiej więc mieć, czy nie mieć? Lepiej wiedzieć, czuć, błądzić; jedno pewne – za swoje.
W naszym świecie, w którym wirtualna rzeczywistość kradnie nam podmiotowość, w którym możemy wykreować się na kogo tylko zechcemy, być kimkolwiek, istnieje jednak realna groźba, iż zapomnimy kim jesteśmy w rzeczywistości. Kim jesteśmy zaś? Do tego lustro nie wystarczy…
* Prof. Timothy D. Snyder. Historyk amerykański, profesor historii na uniwersytecie Yale, związany też z Instytutem Nauk o Człowieku w Wiedniu i Kolegium Europejskim w Natolinie. Znawca dziejów Europy Środkowo-Wschodniej, badacz nacjonalizmów.